Po jakichś 2h dojechaliśmy do Las Terrenas. Pierwszy raz nie mieliśmy jeszcze zaklepanego noclegu. Na Booking.com nie znaleźliśmy nic co by nam odpowiadało. Albo za daleko albo za drogo. Na jednym z blogów wyczytaliśmy ze casa robinson oferuje fajne noclegi. No wiec tam poszliśmy. Wolne pokoje w domkach rozsianych po ogrodzie byly, do tego z tarasem. 3200 peso za 2 noce bez śniadania. Prawie w centrum. Nawet lepiej ze nie w samym centrum bo jest bardzo głośno. Do plazy 3 min pieszo. Na Booking.com niestety nie da się ich znaleźć. Miasteczko większe i głośniejsze niż las galeros. Ale ceny w knajpach tez raczej niższe. Więcej sklepów itd. No ale w końcu zjedliśmy w miejscowym comedorze - taki mleczny bar z tanim żarciem w którym jedzą miejscowi. Cena za 2 obiady z napojem 350 peso za ryż z kurczakiem i surówka. W knajpkach mniej więcej od tylu zaczynaja się ceny tutaj za danie dla jednej osoby.
Las Galeras jest cichsze i przyjemniejsze ale tez raczej ciut droższe. Plaza tutaj długa ale podmyła i z poprzewracanymi palmami - może po ostatnich huraganach. Poszliśmy na playa punta popy gdzie mocno wiało. Po drodze na leżakach ludzie biali wylegują się tuż przy swoich wypożyczonych samochodach. Gdyby się dało to chyba by wjechali do wody. Nie rozumiem...
także tu zostajemy na 2 noce. Jutro wodospad el limon na własna rękę - bez zdanego przewodnika naciagacza i konia. W końcu jak koń przejdzie to my tez, nawet w błocie czy w wodzie. Potwierdziła to nam dziewczyna z informacji turystycznej.